Czas na jabłko

O tym, że mogą być nie tylko czerwone i zielone, o odmianowych rozstaniach i powrotach, o ukraińskich jabłkach, które pachną kwiatami i o chińskich, co dojrzewają w torebkach, a także o tym, co pili kibice podczas EURO i że rozmiar ma znaczenie, z sadownikiem i właścicielem Maciejowego Sadu Maciejem Karczewskim, rozmawia Katarzyna Cymbała.

Maciejowy Sad to łącznie 30 ha sa­dów w Lutyni pod Wrocławiem. W sumie 40 ha ziemi. Sady stanowią głównie jabłonie, brzoskwinie i wiśnie, ale też porzeczka czarna, czerwona i biała, maliny, a w planach jest jeszcze śliwa i grusza. Produko­wany tu tłoczony sok jabłkowy został wpisany w 2012 roku na listę Mi­nisterstwa Rolnictwa, jako Produkt Tradycyjny. Maciejowy Sad moż­na znaleźć także w nowym serwisie i aplikacji mobilnej Polska Smakuje dla producentów polskiej żywności wyróżniających się wysoką jakością.

Gospodarstwo prowadzi Maciej Kar­czewski wraz z ojcem. Żony również są zaangażowane w prace w sadzie. Chociażby przez bycie podporą i po­dejmowanie kluczowych decyzji.

‒ Dlatego można powiedzieć, że je­steśmy gospodarstwem stricte ro­dzinnym ‒ mówi Maciej Karczewski. ‒ Mamy także pracowników najem­nych, ale człon główny stanowi ro­dzina.

Jakie odmiany jabłoni uprawiacie Państwo w gospodarstwie?

Skupiamy się na tzw. współczesnych odmianach, czyli Gala ‒ głównie paskowana, jedna z bardziej znanych w świecie, następnie Golden Delicious, Red Delicious ‒ to czołowa trójka. Jest też Jonagold, Szampion i nieduże ilości jabłek w stylu Mutsu, Fuji, Braeburn, Szara Reneta, Pinova, Rajka i Delbarestivale. Są też letnie odmiany Early Geneva.

Mamy posadzoną w ubiegłym roku nową odmianę Galmac ‒ mieszankę Gali i Jerseymac (to hodowla francuska). Wprowadzamy ją jako pierwsi w Polsce. Pierwsze owoce już się pojawiły i wyglądają całkiem dobrze, miejmy nadzieję, że się u nas przyjmą.

Która odmiana zajmuje największą powierzchnię?

Golden i Gala, porównywalnie. Golden jest odmianą najbardziej znaną na świecie, wszyscy ją znają. Powstał przez przypadek. Ktoś zauważył, że siewka daje ładne owoce, ktoś rzucił ogryzek do rowu, to miało swój czas, żeby urosnąć, urosło, wydało owoce, ktoś zauważył, zaszczepił, zaczął rozmnażać i jest. Golden powstał w 1980 roku.

W rejestrze odmian jabłoni jest ich ponad 10 000 na świecie, w Polsce około 1 000, więc różnorodność jest ogromna. Byłem kiedyś w sadzie w Dąbrowicach koło Skierniewic, tam oprowadzano mnie po kolekcji odmian. Mają tam między innymi odmiany ukraińskie. Niesamowite jabłka, piękne wizualnie, świetne smakowo i jeszcze jedna ważna cecha ‒ miały zapach jak kwiaty. Żałowałem, że nie mogę ich mieć.

Drugą pozycję w Maciejowym Sadzie zajmuje Gala paskowana. Na świecie Gala o paskowanym rumieńcu jest znana bardziej niż ta o rumieńcu rozmytym. My mamy samą paskowaną. Jako jedni z pierwszych w Polsce, 20 lat temu albo więcej sadziliśmy Royal Gala.

Red Delicous to jest nasz nowy typ, też znane jabłko, choć w Polsce nieco mniej. Kiedyś było znane pod postacią Starkinsona. Po którejś z zim w latach 80-tych ubiegłego wieku, odmiana ta przemarzła i wszyscy się do niej zrazili. „Wyleciała” z produkcji, ale teraz wraca. Wraca pod postacią zmutowanej genetycznie ‒ większej, ładniejszej, prostszej i bardziej odpornej. W ubiegłym roku podobno wytrzymała -32 °C w rejonach warszawskich, więc dużo. Na podkładce M9, czyli wrażliwej na mrozy ‒ i wytrzymała. Odmiana Red Delicious została zapomniana, ale wraca. Cenią ją głównie klienci na Półwyspie Arabskim.

Właściwie to większość świata zna dwa rodzaje jabłek ‒ czerwone i zielone, po prostu. Kiedyś do jednego z klientów, któremu dostarczamy jabłka, przyjechało szefostwo z dalekiego wschodu. Wśród jabłek znalazł się piękny Szampion. Goście nie wiedzieli co to za jabłko, bali się go spróbować. Dziwili się, że takie dwukolorowe, pewnie niedojrzałe.

To tak, jak z bananami. Niektóre odmiany, które nie są w Polsce dostępne, w innych krajach dojrzałość konsumpcyjną osiągają, kiedy są zielone. My patrząc na takiego zielonego banana nawet byśmy się nim nie zainteresowali. Stwierdzilibyśmy, że potrzebuje jeszcze ze dwa tygodnie. A one są już zupełnie gotowe. Podobnie jest z jabłkami.

Mamy też Fuji, to też jest ciekawa odmiana. Nie jest szeroko znana, pochodzi z Chin i to właśnie tam się jej dużo uprawia. Chiny mają świetną metodę. W odpowiedniej fazie wzrostu zakładają na każde jabłko torebkę, którą zdejmują tuż przed zbiorem. Dzięki temu uzyskują piękny różowy kolor. Tak samo jest z Mutsu, my znamy je jako takie typowe zielone jabłuszko, a potrafi przybrać barwę różową jak romantyczny zachód słońca.

Mamy jeszcze Braeburn, taką starą niemiecką odmianę. Dwa lata temu posadziłem kolejne tysiąc drzewek, bo mi się podoba. Jest ładna, twarda, nie jest znana. Liczę na to, że przynajmniej na rynku lokalnym jakoś się przyjmie.

Czy te odmiany są również najchętniej kupowane?

Gala, która stanowi pierwszą pozycję, zupełnie nie. Dlaczego? Ponieważ konsumentów w naszym kraju nauczono, że aby jabłko było dobre, musi być ogromne. A to ścieżka donikąd. Jabłko powinno mieścić się w dłoni ‒ to jest właściwy rozmiar jabłka, a nie arbuz. Skąd to się wzięło? Za czasów socjalizmu, a w zasadzie to tuż po nim, kiedy rynek częściowo się otworzył, z Holandii przyjeżdżały odpady jabłkowe, czyli takie jabłka o średnicy 10 cm, ogromne Jonagoldy. Oni to wyrzucali albo robili z tego koncentrat, te jabłka nie trafiały na stoły jako deserowe. Jabłka przyjeżdżały do Polski, a my byliśmy zachwyceni ich wielkością. I trochę tak zostało ludziom, że jabłko musi być potężne, ogromne. Jeśli jest przy tym czerwone, to już pełen sukces. Na szczęście to się zmienia.

Gala jest jabłkiem przepysznym, słodkim i chrupiącym, ale nie osiągnie gigantycznego rozmiaru. Ono będzie miało rozmiar 7-8 cm i to jest idealne jabłko. Swego czasu Anglicy, oferowali to jabłko jako tzw. jabłko szkolne, ok. średnicy 5,5 cm. To naprawdę nie jest duże jabłko, idealne dla dzieci do szkoły. Brytyjska sieć sprzedaje właśnie takie jabłka w woreczku jako szkolne. Jeśli dziecku damy duże jabłko, ugryzie je 3 razy i wyrzuci do śmietnika. Małe nie dość, że jest słodziutkie i chrupkie, to akuratne względem rozmiaru i tak to powinno wyglądać.

My także zaopatrujemy szkoły w „Programie dla szkół”, w ramach którego są przygotowywane porcje owocowe i warzywne. Tam są zapisy, jakie ma być jabłko. I chodzi nie tyle o wygląd, co o wagę ‒ 150 g. Takie jabłko jest za duże dla dziecka, zdecydowanie. Jabłka mniejsze, takie o wadze 120 g byłyby idealne. Nie mogę ich dać, ponieważ nie spełniają warunku masy. Te jabłka potrafią lądować w śmietniku, zjedzone tylko w połowie, bo są zbyt duże. Uważam, że kryterium powinna nie być masa tylko średnica. Od 5,5 cm byłoby idealnie. Dzieci dostawałyby pyszne jabłka, a tak ‒ dostają Idared.

Od dawna jesteście w Programie szkolnym?

Czwarty rok chyba, mamy raptem 15 szkół, niecałe 3 000 dzieci, tyle co nic. Firmy, które się tym faktycznie zajmują mają np. 200 000 dzieci, ale jako, że my lubimy łapać wszystkie sroki za ogon, to uczestniczymy w tym programie.

Jak wygląda ochrona jabłoni w sadzie?

Wszystko zależy od przebiegu pogody. W jabłoniach, które stanowią największą część naszej uprawy, największym problemem jest choroba grzybowa Parch jabłoni (Venturia inaequalis). Rozmnaża się w stosunkowo nietrudnych warunkach, niszcząc owoce, a po dłuższym czasie ‒ drzewa. Najpierw pojawiają się plamy na liściach, potem przechodzą na zawiązki i można sobie zepsuć cały plon. Jeżeli jest wilgotno, to niełatwo jest opanować parcha.

Natomiast jeśli jest sucho, nie oznacza to, że parcha nie złapiemy. Venturia inaequalisnie potrzebuje długich momentów wilgotności, żeby zaistnieć. To kluczowa choroba jabłoni. W tej chwili w sezonie pryska się sady 12 razy na parcha, a to dużo.

Kolejną chorobą jest mączniak. Ubiegły rok był mocno mączniakowy. Dlaczego? To choroba grzybowa, która lubi, kiedy jest ciepło i sucho. Najłatwiej wycinać całe pędy, ale to nie do końca jest realne.

Prowadzimy sad zgodnie z zasadami integrowanej produkcji, metody chemiczne i biologiczne są łączone w uprawie. Dzięki temu nasze owoce wychodzą z sadu zdrowe. Tak, pryskamy je na choroby i szkodniki, ale kluczowe jest to, czym się pryska, kiedy i jak. Bo można sobie plon spaskudzić, zawyżoną dawką albo złą pogodą. Można zepsuć towar niewłaściwą ochroną. My produkujemy tak, żeby te jabłka były i ładne, i zdrowe.

Zajmujecie się Państwo sprzedażą jabłek. W swojej ofercie macie także tłoczone soki.

Nasza przetwórnia wytwarza produkty pod marką „Maciejowy Sad”. Pod taką marką funkcjonujemy od 2010 roku, czyli za chwilę jubileusz. Natomiast same soki robimy od dłuższego czasu. Jestem czwartym pokoleniem, które zajmuje się sokami. Na początku dziadek robił je ze swoich owoców z ogródka, dla siebie i znajomych.

My stwierdziliśmy, że warto to rozprzestrzenić, robić z tego ciekawy produkt. I tak to funkcjonuje do dzisiaj. I miejmy nadzieję, że będzie długo funkcjonować. Trafiliśmy w moment, bo produkty dobrej jakości zaczęły się cieszyć większą popularnością. Głównie bazujemy na rynku lokalnym, jako produkt lokalny. Nasz sok został wpisany w 2012 roku na listę Ministerstwa Rolnictwa, jako Produkt Tradycyjny.

Bardzo sobie cenimy to wyróżnienie, ponieważ dużo jest produktów podobnych do naszych, natomiast bardzo niewiele z nich może się poszczycić Certyfikatem Produkt Re­gionalny.

Na Dolnym Śląsku, jesteście Państwo wpisani jako jedyny producent tłoczonych soków.

Tak, z Dolnego Śląska tak, natomiast i w całej Polsce niewielu producentów posiada takie wyróżnienie. Więc jesteśmy w zaszczytnym gronie gospodarstw, które mają Certyfikat Ministerialny. Jesteśmy także zarejestrowani przez Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa w nowym serwisie i aplikacji mobilnej Polska Smakuje dla producentów polskiej żywności wyróżniających się wysoką jakością.

Jesteście także w Sieci Dziedzictwa Kulinarnego Dolnego Śląska.

Tak, także w Szlaku kulinarnym „Smaki Dolnego Śląska”, Gault &Millau żółtym przewodniku, w którym też jest niewielu producentów z Polski oraz w „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów”.

Co jeszcze przetwarzacie, jakie produkty?

Wspomniany sok jabłkowy, jest naszą bazą do tworzenia soków z dodatkiem różnego rodzaju warzyw i owoców. Większość surowców pochodzi z naszych upraw. To nie są ogromne ilości, ponieważ nie jesteśmy koncernem międzynarodowym, a małą firmą rodzinną i obejmujemy obszar lokalny. Soki, w różnych kombinacjach smakowych, których w sezonie potrafi być 18. Z czarnym bzem, kwiatem czarnego bzu, śliwką, czereśnią, rabarbarem. Mamy też sok jabłko-pokrzywa, z prawdziwym, wyciśniętym z pokrzywy sokiem, który smakuje jak słodkie siano. To ciekawa kombinacja, a dodatkowo o funkcjach prozdrowotnych.

Oprócz soków produkujemy również susze w postaci herbaty owocowej z aronii, porzeczek i malin. Choć tu słowo herbatka bardziej opisuje funkcję niż faktyczną zawartość herbaty w produkcie. Jest to jednoskładnikowy produkt i składa się z jednego owocu. Herbata malinowa składa się z wysuszonej maliny, porzeczkowa ‒ z porzeczki, aroniowa ‒ z aronii. Często ludzie zadają pytanie, z czego jest zrobiona herbatka z maliny. Kiedy odpowiadam, że z malin ‒ nie wierzą. Z czego to wynika? Ludzie są nieufni w stosunku do produktów. No bo ciężko w to uwierzyć, widząc sok o smaku malinowym, w którego składzie znajduje się 0,1% malin, a oprócz tego koncentrat z buraka, dla koloru. Nic dziwnego, że ludzie zaczynają wątpić, że produkt może być naturalny. Podobnie jest z pytaniem czy dosładzamy soki, są przecież takie słodkie. Nie dosładzamy. Jakie wykorzystamy jabłka, taki otrzymujemy sok. Jeśli to słodka odmiana, sok też będzie słodki. W naszych sokach jest cukier prosty ‒ fruktoza, nic więcej. A konserwant jaki? Żaden. Pasteryzacja, wydumana przez Ludwika Pasteura.

Mamy też herbatkę z hibiskusa, a dokładniej z jego suszonych płatków. Jest świetna pod postacią herbatki, a nie jako dodatku. Produkujemy też dżemy.

Pozostałą część robimy sami. Przykładem jest ocet jabłkowy, który bardzo smakuje. W ostatniej edycji „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów” otrzymaliśmy pierwszą nagrodę w kategorii prze­twory owocowe. Co ważne, ocet powstaje z soku jabłkowego, a nie z obierek zalanych wodą. Mamy też ocet wiśniowy. Wiśnie pochodzą z naszych upraw. Najpierw je drylujemy, wyciskamy, odstawiamy taki czysty niespasteryzowany sok na ocet i się dzieje.

Produkujemy też chipsy jabłkowe, robione ręczne. Pakujemy je w woreczki 50 g, w przezroczystych opakowaniach. Mamy też nowe pomysły, nowe formy sprzedaży. Jest też nowy produkt, choć bardzo nie lubię tego słowa ‒ o nazwie "Fruity office". Rozwozimy owoce po biurach, ale nie tylko. Chcemy tę działalność rozszerzyć.

A czy mimo nieufności, ludzie sięgają coraz częściej po soki?

Tak, sięgają coraz częściej. Bywa moment zachwiania wśród niektórych klientów, spowodowany promocją w marketach „bo tam 3 litry były za 7 zł”. Tylko później ten sok trafia do zlewu.

Jesteście doskonałym przykładem rodzinnego, prężnie rozwijającego się gospodarstwa. Czy "bakcyla" złapał Pan już jako dziecko? Czy są widoki, że dzieci też zainteresują się sadownictwem?

Widoki są, mam dwóch synów i córkę, ale jak to będzie ‒ nie wiem. Zaczęło się od pradziadka, w mo­jej rodzinie zawsze funkcjonowało jakieś przetwórstwo owoców i warzyw z własnego ogródka. Kiedy mój ojciec przyjechał na Dolny Śląsk z centralnej Polski, na początku lat 70-tych ubiegłego wieku, założył tu pierwsze sady pracując w filii Instytutu Skierniewickiego. Był jednym z pierwszych pracowników działu naukowego, ale to nie ustrzegło go przed sadzeniem drzewek. Zawsze mówił że nauka idzie z praktyką w parze. Także ja, Maciej Karczewski, w zasadzie urodziłem się w sadzie.

Od zawsze mam kontakt z sadem, choć pacholęciem będąc, mocno się buntowałem. Cóż taki sześciolatek może mieć innego ciekawego do zrobienia. Pobudki w czasie wakacyjnym na zbiór wiśni bardzo wcześnie rano były trudne. Domyślam się, że rzucałem mięsem wtedy na tyle, na ile potrafiłem wymyśleć jakieś brzydkie słowa. Ale to mnie nauczyło, ukształtowało w jakimś stopniu. To właśnie praktyka jest najważniejsza. Znam ludzi, którzy twierdzą że nauczyli się tańczyć z książki. Gratuluję, taki ktoś, owszem będzie wiedział, gdzie postawić kroki, ale to, co będzie robić „góra”, to może być katastrofa. Oczywiście wiedza, ale i praktyka. Dzięki temu, że wychowałem się w taki spo­sób, nie mam problemu ze zrozumieniem sadownictwa. Moje dzieci mają chyba mniej do czynienia z sadem. Może to wynika z tego, że mamy tych sadów więcej niż kiedyś i chyba bałbym się ich puścić tak, jak ja byłem puszczany. Chociaż to były inne czasy, ja byłem zabierany do sadu, bo nie miał kto ze mną zostać, teraz dzieci mają trochę inne zajęcia. Ale muszę to zmienić, bo nie będzie miał kto zostać w sadzie.

Czy były jakieś przełomowe momenty, które pokazały, że pójdzie Pan w innym, niezamierzonym kierunku?

Na pewno zwrotem była decyzja, że nie będę studiował prawa tylko idę na rolnictwo. To był taki moment ‒ decyzja o tym, że zostaję.

Może też 2012 rok i EURO. Nasz sok witał kibiców na wrocławskim lotnisku i na kolejowym dworcu głównym. Czekaliśmy na grupy wysiadające z pociągu. Ministerstwo zaopatrzyło nas w takie riksze, niezapomniane przeżycie.

Przełożyło się to na promocję?

Pewnie, że się przełożyło. Prowadzimy też Facebooka. To dobre narzędzie do promocji. To właśnie przez Facebooka ogłaszamy akcje wyprzedaży, konkursy. Dzięki temu naprawdę wielu klientów do nas przyjeżdża. Największą satysfakcją dla nas jest widok takiego małego konsumenta pijącego nasz sok i krzyczącego „jeszcze”! Dzieci lubią nasze soki, są słod­kie, z naturalnym cukrem.

Czy współpracujecie z organizacjami, lokalnymi grupami działania, stowarzyszeniami?

Współpracujemy z KOWR-em, z Polska Smakuje oraz z LGD Łęgi Odrzańskie.

Czy gospodarstwo korzystało z jakiegoś dofinansowania?

Nie, nie korzystało. Wszystko własnym sumptem. Ten rok jest trudny i prawdopodobnie będziemy musieli skorzystać z pomocy banku.

A z czego to wynika, że jest trudny?

W telewizji powiedzieli, że jest dużo jabłek, że jest nadprodukcja. Media powtarzały, że nie wiadomo co my z tym zrobimy, że sadownicy nie zbierają nawet owoców. Między innymi dzięki temu jabłka przemysłowe jesienią potrafiły kosztować 8 groszy za 1 kg, a to katastrofa. Koszt zbioru takich jabłek spod drzewa, tzw. spadów jest wyższy niż oferowane 8 groszy. Nie możemy wypromować polskich jabłek, których jesteśmy największym producentem w Europie, a trzecim na świecie. Bądźmy wreszcie z tego dumni, nie traktujmy tego jako klęskę urodzaju czy przeszkodę. Są akcje promocyjne organizowane przez jednostki podległe Ministerstwu Rolnictwa, których celem jest promocja polskich jabłek. Jabłko ma być super chrupiące, strzelające, soczyste, najlepiej czerwone ‒ same topowe cechy. A klient sam chce zdecydować, jakie jabłko mu smakuje. Czy to jest super chrupiące Red Delicious czy rozmemłane Lobo. A akcje promocyjne mówią, że mamy jeść takie, a nie inne jabłka. Nauczmy ludzi jeść jabłka, dlatego, że są zdrowe. Z jabłek można uzyskać świetne przetwory, można się najeść, napić, namaścić, wszystko można z jabłka zrobić. Owszem produkujemy dużo jabłek, ale bądźmy z tego dumni, umiejmy to sprzedać.

Ja jako sadownik nie jestem sam w stanie tego zrobić. Wystarczy proste hasło CZAS NA JABŁKO. Śred­nio jemy ćwierć jabłka tygodniowo na jednego człowieka. Jedno jabłko dziennie i znika temat nadprodukcji. Jedzenie powinno być lekarstwem, a jabłko świetnie się w to wpisuje. Co zaoszczędzisz na jedzeniu, to wydasz w aptece. Jedz to, co rośnie tam, gdzie mieszkasz.

A jakie plany na przyszłość?

Przetrwać. Myślę też o nowych produktach, ale nie będę jeszcze zdradzał szczegółów.

Jaka jest roczna produkcja w Maciejowym Sadzie?

Przerabiamy 400-500 t jabłek rocznie. Samych jabłek produkujemy łącznie do 1 500 t.

A ile osób zatrudniacie?

W sezonie, przy zbiorze do 30 osób, a poza sezonem koło 10. Mamy pracowników i z Polski, i z Ukrainy, bo bez pracowników przyjezdnych nie ma już teraz szans. W dzisiejszych czasach praca w rolnictwie traktowana jest jak praca za karę. Rolnictwo jest podstawową działalnością gospodarki. To jest nasze jedzenie, bez komputera przeżyjemy, bez Facebooka przeżyjemy, ale jak nie zjemy kromki chleba rano, to nie damy rady. Polska produkuje jedzenie wysokiej jakości w porównaniu z innymi krajami, szanujmy to! Dbajmy o polskie rolnictwo, bo mamy naprawdę dobre produkty.

Dziękuję za rozmowę